2 sie 2015

9 sie 2014

Tlen - część czwarta

Po prawie roku nieobecności wracam w wielkim stylu. :D

Jestem… No właśnie, gdzie ja się znajduję? Czuję ból, ale nie potrafię go zlokalizować. Bardzo dziwne pomieszczenie z czterema ścianami o kolorze niebieskim, czterema, bo trudno gołym okiem zobaczyć granicę ścian, tak jakby był okrągły. Łóżko, na którym siedzę, wygląda jak te ze szpitalnych sal. Obok mnie stoi również mała szafka nocna, od razu widać, że wykonana odręcznie. Przedostający się pod drzwiami odór przyprawiał mnie o mdłości, coś jak gnijące ciało psa. Myśl o tym, że znajduję się w szpitalu cały czas mnie dręczyła, mam lęk do szpitali. Miejskie legendy, które krążą po slumsach wypełniają swoje zadanie.
Przy próbie wstania zakręciło mi się w głowie, niemalże upadłem, ale szybko chwyciłem szafki. Coś spadło na ziemię. Bandaż? Cały we krwi, mojej krwi. Krople krwi upadając na podłogę wydając suchy dźwięk przypomniały mi o dziurawym dachu w mieszkaniu Starca. Gdzie ja do cholery jestem?! Co tu się dzieje! - wydzierając się ze wszystkich sił uderzałem pięśćmi o szafkę. Nagle przez drzwi wbiegło dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn, jeden wyższy od drugiego o głowę, a za nimi drobna, niska stara kobieta. Z budowy ciała wyglądają na ochroniarzy. Nie zdążyłem zobaczyć jak są ubrani, bo zaraz powalili mnie na podłogę. Kobieta pochyliła się nade mną. Była ubrana w biały fartuch jak te, co noszą pielęgniarki w szpitalach, jest na nią za duży, bo zwisa jak sutanna dla księdza. Cisnęli mną o ziemię, tak że nie mogłem się ruszyć. Ten wyższy usiadł na mnie blokując moje ruchy, drugi stał nad nami gotowy do złapania mnie, gdybym miał się wyrwać. Poczułem ukłucie w prawym barku, zaraz po tym zesztywniałem.
To już druga godzina jak nie mogę nawet poruszyć gałką oczną. Wolałbym, żeby użyto na mnie paralizator, niż to co mi wstrzyknęli. Prawdziwy koszmar, dokładnie jak w snach, w których nie można nic zrobić. Sny, w których goni mnie jakiś dziwny potwór, a ja biegnę stojąc, oczywiście żadnej bieżni w moich snach nie ma. Stoję na idealnie płaskim podłożu, a i tak nie mogę biec. Czasem udaje mi się obudzić, ale rzadko się to zdarza. Z jakiego powodu jestem w tym “szpitalu”? Paraliż ogarnął całe moje ciało, więc to tak muszą się czuć osoby sparaliżowane, a właściwie to tak nie czują. Nie pamiętam jak się tutaj znalazłem, dlaczego mam ranę na głowie. Po Staruszku i Kieresie przyszła kolej na mnie, łańcuch w którym byłem ostatnim ogniwem się niedługo skończy. Szkoda tylko, że w taki sposób bez żadnej ostatniej woli.
Wpadli znowu do pokoju, mało co nie wyrwali drzwi z zawiasów. Przestraszyłem się, ale przez bezwład nie mogłem okazać tego przestraszenia. To ci sami mężczyźni co obezwładnili mnie wcześniej i ta sama pielęgniarka. Tym razem są bez strzykawki, ciągnęła za sobą stojak na kroplówkę. Po co im kroplówka? Przecież jestem w pełni zdrowy, może nie wygląda, ale jednak. Spytałbym ich o co tu chodzi, ale wiem, że mi nie odpowiedzą, a nawet nie mam jak spytać, bo języka też nie czuję. Dobrze, że mogę jeszcze oddychać, chociaż to jeszcze nie zostało mi odebrane. Podłączyła mi kroplówkę do prawego ramienia, nie zauważyłem kiedy umiejscowiła mi wenflon. Zapisała coś w zeszycie i powiedziała do jednego z mężczyzn - na drzwiach wywiesić numer jeden. Spokojnym krokiem wyszli z sali trzaskając drzwiami, tak że słyszałem przez parę minut pisk w uszach. Zaraz po ich wyjściu moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Zaraz wypadnie! Mimo tego czuję się tak zrelaksowany, że zaraz chyba będę się śmiał. Świat jest piękny, te fioletowe niebo zapiera dech w piersiach. To do tego nieba moje serce tak bije, ja wiem o tym, ono kocha niebo. Chcę wzbić się w firmament wraz z sercem, polećmy tam. Dziwne stworzenia przypominające z wielkości i wyglądu dinozaury obserwują mnie z taką miłością jak ja obserwowałem mojego chomika.  Świat jest taki piękny, nawet o tym nie wiedziałem. Na plaży stoją trzy osoby, podszedłem do nich. Skądś je znam, a no tak, to Staruszek i Kieres. Tego trzeciego nie znam, przyjrzałem mu się. Hawajskie spodenki i koszula w palmy. Idealnie łączy się z krajobrazem. Spojrzał na mnie i zaczął mówić.
- Piękna pogoda, nieprawdaż?
- Ładniejszej przez piętnaście lat nie było - odpowiedziałem
- Powiedz mi co teraz widzisz? - zapytał i wskazał na otaczającą nas plażę.
- Co za pytanie, przecież widzisz. Te dinozaury są wielkie prawda? - zapytałem nieco zdezorientowany jego wypowiedzią.
- Prawda, są wielkie. Mógłbyś opisać co widzisz? - poprosił nieco głośniej.
- No niech ci będzie… Skoro tak nalegasz, a więc widzę niebo w kolorze purpury z białymi chmurami, stwarza to niesamowitą atmosferę przy tej puszczy drzew i prehistorycznych zwierzętach. Słońce nieco parzy, ale przy takich widokach jest to do zniesienia. Cofnęliśmy się do epoki dinozaurów? - opowiedziałem co widzę podziwiając wszystko dokoła.
- Nie, jesteśmy wciąż w tej epoce, w której żyliśmy.
Schylił się i podniósł jakąś skrzynkę. Brązowa, ręcznie robiona i grawerowana. Wyglądała na ciężką. Spojrzał na mnie i otworzył usta, nagle zrobiło się biało. Jestem w pokoju. Sufit nade mną jest taki jaki był, czyli niebieski. Miałem dziwny sen. Mogę ruszać rękoma, lecz bardzo ciężko mi to wychodzi. Spojrzałem na kroplówkę, była pusta. Na szafce leżał talerz z jedzeniem. Jakaś żółta maź, nie zjem tego mimo tego, że jestem głodny. Wyciągnąłem rękę do niego, lecz nie mogłem go złapać, jakby był dalej niż jest. Spróbowałem jeszcze raz, nadal nie mogę go sięgnąć, przecież szafka stoi parę centymetrów od mojego łóżka. Usiadłem na łóżko. Na podłodze nadal znajdują się lamy krwi. Podłoga zaczęła falować jak na woda na oceanie, lepiej położę się spać.

____________
Autor; MychaM
Korekta: MychaM
Kopiowanie bez zgody autora (mnie) surowo zabronione. 

Czytaj całość

20 lis 2013

Tlen - część trzecia

Był cichy wieczór. Na zewnątrz panowała wietrzna pogoda. Ukradkiem, poprzez dziurę w oknie  do domu dostawał się cichy gwizd. W takie dni dawałem z siebie wszystko podczas pracy. Zajmowałem się rysunkiem, co bardzo lubiłem. Rysunek daje mi to co skoczkowi narciarskiemu lot ze skoczni mamuciej. Aktualnie robiłem pracę na konkurs do gazety "New Inf". Próbowałem swoich sił w każdym konkursie, który był reklamowany w Dzienniku. Czytał go zawsze Staruszek, dostawał z księgarni egzemplarze, które się nie sprzedały. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu niszczejącego budynku. Nie było to mieszkanie, o którym od zawsze marzyłem. Dwa pokoje i łazienka, ciepłe i przytulne. Nasz dom. Dom, w którym się wychowałem, w którym Staruszek mieszkał zawsze. Odpadająca farba ze ścian była niczym w porównaniu z przemakającym sufitem. Po pokojach rozlegał się dźwięk radia, znowu trzęsienie ziemi.
- Masayasu, chodź no tutaj - zawołał cichym i zmęczonym głosem pozbawionym wszelakiej barwy. Staruszek siedział na bujanym fotelu oparty łokciami o stół, który ledwo stał. Właściwie niewiadomo czy to stolik opierał się o Staruszka, czy stół podpierał jego. Podszedłem i usiadłem na przeciw. Przyglądał mi się, wziął kęs chleba. Żuł go mechanicznie poruszając szczęką, przęłknął i zaczął mówić:
- Przypominasz mi kogoś mlodzieńcze.
- Kogo ja mogę przypominać, jestem jak każdy inny.
- Właśnie tym, jesteś jak mój znajomy w czasach szkolnych. Też nie czuł się inny od wszystkich. To go różniło od reszty. Każdy chciałbyć unikalny, w sumie to i ja też - zaśmiał się i kontynuował - lecz on, chciałbyć taki jak wszyscy. Ludzie dążą do doskonałości, nikt nie chce być kopią. Człowiek chce być lepszy od drugiego, co prowadzi do podzielenia. W najgorszym wypadku wynika z tego wojna. To przez zazdrość jesteśmy samotni, zagubieni. Ty jej nie masz, on też jej nie miał.
- Pamiętaj, nie ważne co będzie się dziać, walcz. Rozumiesz? Walcz! 
- Dziękuje ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ale czemu mi to mówisz właśnie teraz?
- Dowiesz się niedługo. Czuję że zbliża się coś złego. Coś jak zły omen. Pragnę dać ci jeszcze jedną naukę, ale najpierw zrób mi kawę. - Uśmiech na jego twarzy znowu się zadomowił.
Wstałem i poszedłem do szafki, również poniszczona tak jak stół. Staruszek pijał kawę bardzo słabą, tak słabą że ledwo nabierała koloru. Przygotowałem mu napój i podałem. Usiadłem na te samo miejsce, na którym siedziałem. Starzec pił kawę powoli, czekałem aż skończy. Póki nie wypił wszystkiego siedzieliśmy w milczeniu. W tle było słychać kapiącą wodę do podstawionego garnuszka. Szalejący wiatr nie ustawał, w końcu to jesień. Chyba się ze mną droczył i specjalnie popijał ją tak powoli, a może delektuje się smakiem. Zawsze miał poczucie humoru, którego mi brakowało. Nagle usiadł prosto, oznaczało to, że skończył i ma zamiar mówić.
- W przyszłości będziesz musiał stoczyć walkę beze mnie. Życie jest trudne, nie jest tylko piękną pogodą. Bywają też deszczowe dni, które już przeżyłeś. Nie pamiętasz o nich. - Przytakiwałem w odpowiednich momentach. - Aby ujrzeć tęczę po deszczu musisz walczyć. Musisz otrzymać wiele ciosów by wyprowadzić ten jeden. Zanudzam cię pewnie? - z poważną miną zapytał.
- Nie, kontynuuj proszę. - Naprawdę ciekawi mnie to o czym mówił.
- Zawsze chciałem o tym powiedzieć wnukom. No, ale ich nie mam. Nie zawsze masz co chcesz i na odwrót.
Staruszek przeczuwał swoją śmierć, bo dwa dni później zabrano go do szpitala. Miał zawał, tak jak większość ludzi. Odprawiłem mu pogrzeb na jaki zasługiwał, chociaż nie życzyłby sobie tego. Nauki dziadka przydadzą mi się, chociaż dobrze byłoby gdybym jednak nie miał sytuacj, aby je użyć. Po jego śmierci Urząd przejął mieszkanie z powodu braku opłat. Zostałem wyrzucony na bruk. To właśnie był ten moment, o którym wspominał Starzec, ale ja nie potrafiłem wykorzystać jego rad. Przestałem rysować, nie miałem gdzie i nie mogłem. Zawsze jak próbowałem coś stworzyć to widziałem jego twarz. Postanowiłem przenieść się do innego miasta.
      Słynne Tokio było oblężone przez telebimy z reklamami. Na każdym budynku wisiał plakat Wodza. Ulice zatłoczone samochodami, większość to taksówki. Ludzie przemieszczający się chodnikami, chodzili jak nakręcane myszy. Potężne wieżowce, swymi szybami odbijały światło. Patrząc w górę można było się z własnej woli oślepić. Zadomowiłem się w opuszczonym mieszkaniu w kamienicy. Przypominało to te, które zamieszkiwaliśmy z dziadkiem.
Pewnego ciepłego jak na jesień dnia spacerowałem po mieście. Zwiedziłem kawałek Tokio, lecz pech chciał, że się zgubiłem. Błądziłem parę godzin zupełnie po nieznanych mi ulicach. Zdezorientowany szedłem z głową spuszczoną w dół, gdy wpadłem na kogoś. Był to średniej postury, niskiego wzrostu chłopak, ubrany w czarny płaszcz. Zamiast ja go przeprosić to on mnie przeprosił, co było dziwne. W ramach przeprosin zaprosił mnie na kawę, zgodziłem się bo i tak nie wiedziałem co mam robić, jak wracać, a on może mi wskaże drogę. Po wcześniejszym przedstawieniu się ruszyliśmy w drogę ku kawiarence. Kieres, tak miał na imię. W drodze wytłumaczył mi gdzie się znajdujemy. Dzielnica Nakano, a ja mieszkałem w Chiyoda, musiałem przejść przez Shinjuku. Wcale tak mało nie przeszedłem. Mniej więcej wiem jak dojść, pojadę metrem prosto do Chiyoda. W kawiarence rozmawialiśmy przez dobrą godzinę. Byśmy siedzieli dłużej, gdyby nie to, że zamykali lokal. Opowiedziałem mu, że mieszkam w Tokio parę tygodni, wymieniliśmy się adresami. Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni, obiecał zajść jutro do mnie. Tak poznałem mojego przyszłego przyjaciela.

________________________
Autor: MychaM
Korekta/poprawki: Destrix
Kopiowanie bez zgody autora (mnie) zabronione.
Czytaj całość

7 lis 2013

Tlen - część druga

Rozdział 2 - Upadek

     Ktoś zabił moich rodziców, jest to mi obojętne. Nie miałem nigdy rodziców, po za jednym staruszkiem. Jest mi to obojętne czy oni żyją czy nie. To nie tak, że nie chciałbym mieć rodziców, owszem, chciałem mieć. Moja rodzina jest mi obca, dlatego pójdę z nią, a po załatwieniu sprawy przeniosę się do innego miasta. Tak będzie najlepiej, nie chcę mieć kontaktu z nimi. A porwanie Nagisy nie jest moją sprawą, pewnie porywacz zażąda okupu, bo po co mu mała dziewczynka? Co do ewentualnego podstępu to nie mam się czego bać,  ERchip potwierdził więzy rodzinne, moje z Elsią. Spadek przekażę dla biednych, jeśli coś tam w ogóle jest do przekazania, w co szczerze wątpię. Niemożliwe, by tacy ludzie chcieli dać coś innym. Nie mam nic do stracenia. Jedynie dręczy mnie myśl, że tak nagle ona znalazła mnie w takim śmietnisku i twierdzi, że jest moją siostrą. Dlaczego poszedłem z nią do kawiarenki i uwierzyłem w to co mówi? Wszystko przeszło przeze mnie jakby to było mi zupełnie oczywiste. Jednak czemu miałbym jej nie wierzyć. W tym świecie kłamstwo oznacza śmierć, którą wymierza ERchip. Mechanizm wykrywania kłamstw jest nieznany. Wiadomo jednak jak zabija, zabija tak samo jak po nielegalnym przekroczeniu terytorium Okręgu.
     Na parkingu stała niezbyt nowa taksówka. Przez chwilę miałem wątpliwości czy to w ogóle działa. Wsiedliśmy do niej, dostałem lekkiego szoku. Wewnątrz wyglądała jak luksusowa limuzyna. Skórzane fotele, bardzo wygodne. Była nawet malutka lodówka na napoje, poczęstowałem się. Siostra wybrała adres z wyświetlonego przed nami menu. Z danych na wyświetlaczu wynika że mamy przed sobą około dwa i pół kilometra drogi. W trakcie jazdy wypytała mnie o moje życie. Opowiedziałem jej, że rodzice porzucili mnie prawdopodobnie gdy miałem dwa lata. Zostałem przygarnięty przez pewnego staruszka. Mieszkaliśmy razem w jego mieszkaniu. Starzec miał około siedemdziesiąt lat, niski, siwy, brodaty dziadek. Był dla mnie jak ojciec, zrobiłby dla mnie wszystko. Kochałem go, on też mnie kochał, chociaż mi o tym nie mówił, czułem to. Staruszek zmarł gdy miałem siedemnaście lat. Po jego śmierci przeniosłem się do wschodniej części Tokio, znalazłem tam przyjaciela. Jak wszystko życie mi zabrało, zabrało również go. Życie zawsze chciało więcej niż ja od niego. Tym się różniłem od mego przyjaciela i od staruszka. Oni żyli pełnią życia, tak jak by wiedzieli że umrą niedługo. Mieli cel w życiu którego mi zabrakło, może umarli właśnie przez te cele. Po ich śmierci zrozumiałem jaki to był cel. Opowiedziała mi o swoim życiu, została oddana do adopcji zaraz po urodzeniu. Wychowała się w niezbyt bogatej rodzinie. Musiała zajmować się domem, robić zakupy i robić posiłki, mimo tego, wiem, że żyło jej się lepiej niż mnie.
     Dojechaliśmy na miejsce. Staliśmy pod wysokim budynkiem z wieloma reklamami. Na drzwiach widniał szyld “Prawo To Zasady, Zasady To Prawo”. Weszliśmy do środka, odbijająca światło podłoga od razu przyciągnęła mój wzrok. Tłumy ludzi przebijały się korytarzami. Weszliśmy do windy, Elsia wcisnęła mały, biały guziczek z numerkiem “10”. W zasadzie nie był to guzik, lecz panel dotykowy.  Dziesiąte piętro, dosyć wysoko jak na biuro prawnicze. Po wyjściu z windy myślałem, że będą tu większe tłumy niż na dole. Wiele ludzi umarło po ostatnim trzęsieniu ziemi, powinno być tutaj dużo ludzi. Nie ma nikogo, wielka cisza. Jest tak cicho, aż zacząłem słyszeć szum w uszach. Przerwał je odgłos obcasów uderzających na zmianę o ceramiczną podłogę. Był to odgłos kroków Elsi, szybkim krokiem poszedłem za nią.  Dotarliśmy do pokoju, nad drzwiami widniał napis: “Testamenty”. Wszedłem pierwszy, dałem krok. Pokój był mały, przez duże okno napływało dużo światła przez co pokój był bardzo jasny. W środku nie było nikogo, wszedłem głębiej. Drzwi się zamknęły, chciałem się obrócić lecz poczułem silne uderzenie w tylną część głowy, mocny krótki przeszywający ból. Świat zakręcił mi się w oczach jakbym kręcił się na karuzeli dłuższy okres. Upadek był nieunikniony. Ból nie ustawał, co się tu dzieje? Mimo tego, że nogi odmawiały mi posłuszeństwa próbowałem się podnieść. W pewnej chwili pomyślałem, że umieram, przy drugiej próbie wstania, poczułem drugie uderzenie tym razem mocniejsze. Zrobiło się ciemno, oczy zamykają się same.
 - Dlaczego? - chciałem powiedzieć, ale coś zabrało mi głos. Teraz już wiem dlaczego ciągle czułem niepewność. Umieram...
___________________________
Autor: MychaM
Korekta/poprawki: Destrix
Kopiowanie bez zgody autora (mnie) zabronione.
Czytaj całość

3 lis 2013

Tlen - część pierwsza

Cześć! Może się przedstawię. Mam na imię Marcin, pragnę podzielić się z wami moją "twórczością". Proszę o komentarze co do opowiadania. Dzięki. No, to zaczynamy! 

Część pierwsza - spotkanie
Wielki, biały, przerażający robot stał tuż przede mną. To co mnie otaczało, to nic oraz wszytko. Cały świat obrócony w nicość.Tylko ja z tym “czymś”. Nie wiedziałem, a powinienem. Powinienem był się domyślić. Niepotrzebnie zapomniałem, ale to było cośczego nikt nie chciałby pamiętać. Kiedy się spostrzegłem, maszyna swym ostrym jak brzytwa nożem z precyzją przecięła mojeręce. Ból. To coś, co wytworzyło się w tej nicości. O nim nie da się zapomnieć. Nawet jak niczego nie będzie, on zawsze sięnarodzi. Robot już brał zamach na moje nogi. Krzyczałem. Gdzie tu uciec? Nagle coś mnie szturchnęło lekko w ramie. Zdziwionyspojrzałem na nie. I znów.
- Co jest? - powiedziałem. Tym razem już nie we śnie. Na szczęście to był tylko sen. Po woli otworzyłem oczy. Ujrzałem ją. No nie. Ja chyba dalej śpię. Raziło mnie jasne światło, więc zamknąłem je z powrotem i przekręciłem się na drugi bok. Poczułemkolejne szturchnięcie, teraz intensywniejsze. Ponownie spojrzałem na sprawcę. To dalej była ta dziewczyna, ta piękna izjawiskowa istota. Co ona mogła robić w takiej okolicy? Przetarłem ślepia, a ona wciąż stała pochylona nade mną. A jednak życie,którego tak nienawidziłem potrafiło zaskoczyć mnie pozytywnie. Jej blond kosmyki opadały na moją twarz, pachniały morskąbryzą. Ubrana była w krótkie szorty, jasnoniebieską bluzkę z napisem "Force Recon" oraz odbijające światło czarne trampki. Miałaokoło sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, szczupłą figurę ciała. Z twarzy wyglądała młodo, odznaczające się policzki,krótki nos, czerwone małe usta.
Uśmiechając się, powolnym ruchem zarzuciła włosy na plecy, po czym powiedziała:
- Bonan tagon!
- Cześć - odpowiedziałem jąkając się. Pierwsze, a za razem oczywiste pytanie jakie przyszło mi do głowy to:
- Kim jesteś?
- Mi nomiĝas Ewelina - łapiąc oddech kontynuowała - możesz mówić mi Elsia, nie lubię mego imienia - tak jakby zwierzyła mi się.
- Rzeczywiście, nie było to imię, które mogła nosić tak ładna dziewczyna - pomyślałem, po czym powiedziałem:
- Ja jestem Masayasu, czego szukasz w tej brudnej okolicy?
- Szukałam ciebie i to już od dobrych paru miesięcy, ale ku szczęściu w końcu znalazłam. Chodźmy porozmawiać do pobliskiejkawiarni - zapronowała wskazując ręką na kawiarnię po drugiej stronie ulicy. Wstałem, przetarłem ubrania z kurzu. Życie na ulicy to ciągły kurz na ubraniach. Wyprostowany szedłem obok niej, była około o głowę niższa ode mnie. Mógłbym się w niej zakochać,gdyby nie fakt, jak się później okazało, jest moją siostrą, dwa lata młodszą. Przez naszą rozmowę w drodze do kawiarenki, omalnie wpadłem pod samochód. Weszliśmy do środka, w powietrzu unosiła się woń kawy jak w każdej kawiarence. Nie było to dużepomieszczenie, ale, za to przytulne. W środku było tylko dwóch klientów, mężczyzna i kobieta, wyglądali na parę. Zamówiłemherbatę z cytryną. Miałem jakieś drobne z ostatniej pracy. Elsia zamówiła kawę z mlekiem oraz ciastko z kremem. Usiedliśmy nakońcu sali, stoliki były okrągłe, niezbyt wysokie. Kelner, a dokładnie nowy typ robota, przyniósł zamówienia, po czym odszedł.Elsia wzięła łyk kawy. Moja ciekawość wzięła nade mną górę, ale to chyba ludzka rzecz. Chociaż, to określenie nie za bardzo domnie pasuje. Spojrzała na mnie, a ja w końcu zapytałem:
- Dlaczego mnie szukałaś?
- Powiem wprost - No i tak zrobiła. Bez ogródek wyznała mi chłodną prawdę. - nasi rodzice nie żyją - czekałem, aż kontynuuje -zostali zamordowani. - W sumie, to i tak ich nie znałem. Jednak chciałem kontynuować tą rozmowę, więc zapytałem:
- Kto to zrobił?
- Dokładnie nie wiem, policja nie znalazła żadnych wskazówek. Z ukrytych kamer na klatce schodowej mam zdjęcie zabójcy.Zaakceptuj, wyślę Ci te zdjęcie.
Akceptowałem przesyłanie pliku poruszając lewą ręką przed sobą w kształcie litery “V”. Zdjęcie ukazało się przed moimi oczyma.Ten mężczyzna… Jego twarz wydawała mi się znajoma. Chwila na zastanowienie. Tak, to jest to. Dosyć często mijam go naulicy, gdy się włóczę. Sam nie wiem do końca dlaczego, ale zostawiłem tę informację dla siebie. Śmierć rodziców nie jest jedynąnowiną, która miała mi do przekazania. Zabójca naszych rodziców porwał ze sobą Nagisę. W ciągu dwudziestu minut mojegożycia stałem się bratem dwóch sióstr. Nie spotykane wręcz. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale na pewno wiem jedno: czasyspokojnego bytowania minęły. Nagisa nie została porzucona ani oddana do adopcji. Rodzice prawdopodobnie próbowali jąwychować na artystkę, płacili jej za kursy muzyczne, plastyczne i inne, które pomogą jej rozwinąć się w dziedzinie sztuki. Jakmogłem się domyślać, trzeba odnaleźć Nagisę, jak i również zabójcę rodziców.
- Masz jeszcze jakieś informacje dla mnie? - zapytałem.
- Tak mam, rodzice przepisali tobie część ich majątku. Musisz jechać ze mną do prawnika podpisać odpowiednie dokumenty.
Wyszliśmy z kawiarenki, obróciłem się w stronę lokalu, przez duże okna widać było jak para zakochanych dalej siedziała irozmawiała ze sobą. Wyglądali na szczęśliwych.
___________________________
Autor: MychaM
Korekta/poprawki: Destrix
Kopiowanie bez zgody autora (mnie) zabronione.
Czytaj całość

2 lis 2013

Tlen - Prolog

Krzyk, przeraźliwy krzyk rozpaczy i bezsilności. Ogień, niszczący życie i nadzieję. Krew, oznaka końca i bólu, uciekającychemocji. Codzienność. Zaraz po ogłoszeniu przez rząd dołączenia Japoni do Unii Europejskiej życie stało się szarą, przygnębiającącodzinnością. Interwencje Keibi-kyoku* zaczynały się o wschodzie słońca, a kończyły o zachodzie, kiedy to protestujący szlispać. Mimo tych zamieszek rząd nie zrezygnował z tego pomysłu.
Dziesięć lat później. Rok dwa tysiące sto pierwszy. Rząd Unii Europejskiej postanawia wprowadzić reformę, która wszystkiepaństwa członkowskie, łączy w jedno państwo nazwane Europią.
Dosyć szybko nowy kraj został podzielony na Okręgi, a każdy z nich nosił nazwę byłego państwa. Urzędowym językiem zostałesperanto. Każdy obywatel miał zaledwie trzy lata na opanowanie go. Na całe szczęście był bardzo łatwy w nauce. Opuszczeniekraju bez specjalnej przepustki jest niemożliwe. Zapobiega temu ERchip. Po przekroczeniu granicy terytorium, ERchip sięrozszerzał blokując przy tym dopływ powietrza. Taki osobnik umierał po minucie. Wraz z osiągnięciem wieku dostatecznego, któryERchip okreslił jako dojrzałość indywidualnego osobnika, odbłokował szereg zaawansowanych opcji. Mała uniewalniającamaszyna wszczepiana była na wysokości krtani zaraz po urodzeniu. Starszym mieszkańcom wszczepiano je na “łapankach”,które przeprowadzone były na ulicach.
Wszytko, to wydaje się niemożliwe, wręcz absurdalne. Niestety, to prawda. Zwyczajna, rzeczywistość. Jednak, to jeszcze niekoniec. To co władze Europii dosyć nie dawno wprowadziły do kraju można było nazwać największym absurdem.

* Keibi-kyoku - komórka organizacyjna japońskiej Narodowej Agencji Policji,
odpowiada za zarządzanie kryzysowe oraz, między innymi, tłumienie zamieszek.
__________________________
Autor: MychaM
Korekta/poprawki: Destrix
Czytaj całość