Był cichy wieczór. Na zewnątrz panowała wietrzna pogoda. Ukradkiem, poprzez dziurę w oknie do domu dostawał się cichy gwizd. W takie dni dawałem z siebie wszystko podczas pracy. Zajmowałem się rysunkiem, co bardzo lubiłem. Rysunek daje mi to co skoczkowi narciarskiemu lot ze skoczni mamuciej. Aktualnie robiłem pracę na konkurs do gazety "New Inf". Próbowałem swoich sił w każdym konkursie, który był reklamowany w Dzienniku. Czytał go zawsze Staruszek, dostawał z księgarni egzemplarze, które się nie sprzedały. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu niszczejącego budynku. Nie było to mieszkanie, o którym od zawsze marzyłem. Dwa pokoje i łazienka, ciepłe i przytulne. Nasz dom. Dom, w którym się wychowałem, w którym Staruszek mieszkał zawsze. Odpadająca farba ze ścian była niczym w porównaniu z przemakającym sufitem. Po pokojach rozlegał się dźwięk radia, znowu trzęsienie ziemi.
- Masayasu, chodź no tutaj - zawołał cichym i zmęczonym głosem pozbawionym wszelakiej barwy. Staruszek siedział na bujanym fotelu oparty łokciami o stół, który ledwo stał. Właściwie niewiadomo czy to stolik opierał się o Staruszka, czy stół podpierał jego. Podszedłem i usiadłem na przeciw. Przyglądał mi się, wziął kęs chleba. Żuł go mechanicznie poruszając szczęką, przęłknął i zaczął mówić:
- Przypominasz mi kogoś mlodzieńcze.
- Kogo ja mogę przypominać, jestem jak każdy inny.
- Właśnie tym, jesteś jak mój znajomy w czasach szkolnych. Też nie czuł się inny od wszystkich. To go różniło od reszty. Każdy chciałbyć unikalny, w sumie to i ja też - zaśmiał się i kontynuował - lecz on, chciałbyć taki jak wszyscy. Ludzie dążą do doskonałości, nikt nie chce być kopią. Człowiek chce być lepszy od drugiego, co prowadzi do podzielenia. W najgorszym wypadku wynika z tego wojna. To przez zazdrość jesteśmy samotni, zagubieni. Ty jej nie masz, on też jej nie miał.
- Pamiętaj, nie ważne co będzie się dziać, walcz. Rozumiesz? Walcz!
- Dziękuje ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ale czemu mi to mówisz właśnie teraz?
- Dowiesz się niedługo. Czuję że zbliża się coś złego. Coś jak zły omen. Pragnę dać ci jeszcze jedną naukę, ale najpierw zrób mi kawę. - Uśmiech na jego twarzy znowu się zadomowił.
Wstałem i poszedłem do szafki, również poniszczona tak jak stół. Staruszek pijał kawę bardzo słabą, tak słabą że ledwo nabierała koloru. Przygotowałem mu napój i podałem. Usiadłem na te samo miejsce, na którym siedziałem. Starzec pił kawę powoli, czekałem aż skończy. Póki nie wypił wszystkiego siedzieliśmy w milczeniu. W tle było słychać kapiącą wodę do podstawionego garnuszka. Szalejący wiatr nie ustawał, w końcu to jesień. Chyba się ze mną droczył i specjalnie popijał ją tak powoli, a może delektuje się smakiem. Zawsze miał poczucie humoru, którego mi brakowało. Nagle usiadł prosto, oznaczało to, że skończył i ma zamiar mówić.
- W przyszłości będziesz musiał stoczyć walkę beze mnie. Życie jest trudne, nie jest tylko piękną pogodą. Bywają też deszczowe dni, które już przeżyłeś. Nie pamiętasz o nich. - Przytakiwałem w odpowiednich momentach. - Aby ujrzeć tęczę po deszczu musisz walczyć. Musisz otrzymać wiele ciosów by wyprowadzić ten jeden. Zanudzam cię pewnie? - z poważną miną zapytał.
- Nie, kontynuuj proszę. - Naprawdę ciekawi mnie to o czym mówił.
- Zawsze chciałem o tym powiedzieć wnukom. No, ale ich nie mam. Nie zawsze masz co chcesz i na odwrót.
Staruszek przeczuwał swoją śmierć, bo dwa dni później zabrano go do szpitala. Miał zawał, tak jak większość ludzi. Odprawiłem mu pogrzeb na jaki zasługiwał, chociaż nie życzyłby sobie tego. Nauki dziadka przydadzą mi się, chociaż dobrze byłoby gdybym jednak nie miał sytuacj, aby je użyć. Po jego śmierci Urząd przejął mieszkanie z powodu braku opłat. Zostałem wyrzucony na bruk. To właśnie był ten moment, o którym wspominał Starzec, ale ja nie potrafiłem wykorzystać jego rad. Przestałem rysować, nie miałem gdzie i nie mogłem. Zawsze jak próbowałem coś stworzyć to widziałem jego twarz. Postanowiłem przenieść się do innego miasta.
Słynne Tokio było oblężone przez telebimy z reklamami. Na każdym budynku wisiał plakat Wodza. Ulice zatłoczone samochodami, większość to taksówki. Ludzie przemieszczający się chodnikami, chodzili jak nakręcane myszy. Potężne wieżowce, swymi szybami odbijały światło. Patrząc w górę można było się z własnej woli oślepić. Zadomowiłem się w opuszczonym mieszkaniu w kamienicy. Przypominało to te, które zamieszkiwaliśmy z dziadkiem.
Pewnego ciepłego jak na jesień dnia spacerowałem po mieście. Zwiedziłem kawałek Tokio, lecz pech chciał, że się zgubiłem. Błądziłem parę godzin zupełnie po nieznanych mi ulicach. Zdezorientowany szedłem z głową spuszczoną w dół, gdy wpadłem na kogoś. Był to średniej postury, niskiego wzrostu chłopak, ubrany w czarny płaszcz. Zamiast ja go przeprosić to on mnie przeprosił, co było dziwne. W ramach przeprosin zaprosił mnie na kawę, zgodziłem się bo i tak nie wiedziałem co mam robić, jak wracać, a on może mi wskaże drogę. Po wcześniejszym przedstawieniu się ruszyliśmy w drogę ku kawiarence. Kieres, tak miał na imię. W drodze wytłumaczył mi gdzie się znajdujemy. Dzielnica Nakano, a ja mieszkałem w Chiyoda, musiałem przejść przez Shinjuku. Wcale tak mało nie przeszedłem. Mniej więcej wiem jak dojść, pojadę metrem prosto do Chiyoda. W kawiarence rozmawialiśmy przez dobrą godzinę. Byśmy siedzieli dłużej, gdyby nie to, że zamykali lokal. Opowiedziałem mu, że mieszkam w Tokio parę tygodni, wymieniliśmy się adresami. Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni, obiecał zajść jutro do mnie. Tak poznałem mojego przyszłego przyjaciela.
________________________
Autor: MychaM
Korekta/poprawki: Destrix
Kopiowanie bez zgody autora (mnie) zabronione.
- Masayasu, chodź no tutaj - zawołał cichym i zmęczonym głosem pozbawionym wszelakiej barwy. Staruszek siedział na bujanym fotelu oparty łokciami o stół, który ledwo stał. Właściwie niewiadomo czy to stolik opierał się o Staruszka, czy stół podpierał jego. Podszedłem i usiadłem na przeciw. Przyglądał mi się, wziął kęs chleba. Żuł go mechanicznie poruszając szczęką, przęłknął i zaczął mówić:
- Przypominasz mi kogoś mlodzieńcze.
- Kogo ja mogę przypominać, jestem jak każdy inny.
- Właśnie tym, jesteś jak mój znajomy w czasach szkolnych. Też nie czuł się inny od wszystkich. To go różniło od reszty. Każdy chciałbyć unikalny, w sumie to i ja też - zaśmiał się i kontynuował - lecz on, chciałbyć taki jak wszyscy. Ludzie dążą do doskonałości, nikt nie chce być kopią. Człowiek chce być lepszy od drugiego, co prowadzi do podzielenia. W najgorszym wypadku wynika z tego wojna. To przez zazdrość jesteśmy samotni, zagubieni. Ty jej nie masz, on też jej nie miał.
- Pamiętaj, nie ważne co będzie się dziać, walcz. Rozumiesz? Walcz!
- Dziękuje ci za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ale czemu mi to mówisz właśnie teraz?
- Dowiesz się niedługo. Czuję że zbliża się coś złego. Coś jak zły omen. Pragnę dać ci jeszcze jedną naukę, ale najpierw zrób mi kawę. - Uśmiech na jego twarzy znowu się zadomowił.
Wstałem i poszedłem do szafki, również poniszczona tak jak stół. Staruszek pijał kawę bardzo słabą, tak słabą że ledwo nabierała koloru. Przygotowałem mu napój i podałem. Usiadłem na te samo miejsce, na którym siedziałem. Starzec pił kawę powoli, czekałem aż skończy. Póki nie wypił wszystkiego siedzieliśmy w milczeniu. W tle było słychać kapiącą wodę do podstawionego garnuszka. Szalejący wiatr nie ustawał, w końcu to jesień. Chyba się ze mną droczył i specjalnie popijał ją tak powoli, a może delektuje się smakiem. Zawsze miał poczucie humoru, którego mi brakowało. Nagle usiadł prosto, oznaczało to, że skończył i ma zamiar mówić.
- W przyszłości będziesz musiał stoczyć walkę beze mnie. Życie jest trudne, nie jest tylko piękną pogodą. Bywają też deszczowe dni, które już przeżyłeś. Nie pamiętasz o nich. - Przytakiwałem w odpowiednich momentach. - Aby ujrzeć tęczę po deszczu musisz walczyć. Musisz otrzymać wiele ciosów by wyprowadzić ten jeden. Zanudzam cię pewnie? - z poważną miną zapytał.
- Nie, kontynuuj proszę. - Naprawdę ciekawi mnie to o czym mówił.
- Zawsze chciałem o tym powiedzieć wnukom. No, ale ich nie mam. Nie zawsze masz co chcesz i na odwrót.
Staruszek przeczuwał swoją śmierć, bo dwa dni później zabrano go do szpitala. Miał zawał, tak jak większość ludzi. Odprawiłem mu pogrzeb na jaki zasługiwał, chociaż nie życzyłby sobie tego. Nauki dziadka przydadzą mi się, chociaż dobrze byłoby gdybym jednak nie miał sytuacj, aby je użyć. Po jego śmierci Urząd przejął mieszkanie z powodu braku opłat. Zostałem wyrzucony na bruk. To właśnie był ten moment, o którym wspominał Starzec, ale ja nie potrafiłem wykorzystać jego rad. Przestałem rysować, nie miałem gdzie i nie mogłem. Zawsze jak próbowałem coś stworzyć to widziałem jego twarz. Postanowiłem przenieść się do innego miasta.
Słynne Tokio było oblężone przez telebimy z reklamami. Na każdym budynku wisiał plakat Wodza. Ulice zatłoczone samochodami, większość to taksówki. Ludzie przemieszczający się chodnikami, chodzili jak nakręcane myszy. Potężne wieżowce, swymi szybami odbijały światło. Patrząc w górę można było się z własnej woli oślepić. Zadomowiłem się w opuszczonym mieszkaniu w kamienicy. Przypominało to te, które zamieszkiwaliśmy z dziadkiem.
Pewnego ciepłego jak na jesień dnia spacerowałem po mieście. Zwiedziłem kawałek Tokio, lecz pech chciał, że się zgubiłem. Błądziłem parę godzin zupełnie po nieznanych mi ulicach. Zdezorientowany szedłem z głową spuszczoną w dół, gdy wpadłem na kogoś. Był to średniej postury, niskiego wzrostu chłopak, ubrany w czarny płaszcz. Zamiast ja go przeprosić to on mnie przeprosił, co było dziwne. W ramach przeprosin zaprosił mnie na kawę, zgodziłem się bo i tak nie wiedziałem co mam robić, jak wracać, a on może mi wskaże drogę. Po wcześniejszym przedstawieniu się ruszyliśmy w drogę ku kawiarence. Kieres, tak miał na imię. W drodze wytłumaczył mi gdzie się znajdujemy. Dzielnica Nakano, a ja mieszkałem w Chiyoda, musiałem przejść przez Shinjuku. Wcale tak mało nie przeszedłem. Mniej więcej wiem jak dojść, pojadę metrem prosto do Chiyoda. W kawiarence rozmawialiśmy przez dobrą godzinę. Byśmy siedzieli dłużej, gdyby nie to, że zamykali lokal. Opowiedziałem mu, że mieszkam w Tokio parę tygodni, wymieniliśmy się adresami. Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni, obiecał zajść jutro do mnie. Tak poznałem mojego przyszłego przyjaciela.
________________________
Autor: MychaM
Korekta/poprawki: Destrix
Kopiowanie bez zgody autora (mnie) zabronione.
[SPAM]
OdpowiedzUsuńEliza wychowała się w domu dziecka. Kiedy uzyskuje pełnoletność opuszcza nienawidzone przez całe dzieciństwo miejsce. Nieświadomie wplątuję się w sprawy Warszawskiej mafii. Historia pełna namiętności, bólu i strachu. Zapraszam !
http://serce-gangstera.blogspot.com/
Pozdrawiam Sove.
Fajny blog, ciekawie piszesz *.*
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, jeśli zechcesz
http://naznaczona-przez-bogow.blogspot.com/
~ Laurencja M.
Ten rozdział był najnudniejszy, nwm dlaczego. Po prostu mnie nie przyciągnął.
OdpowiedzUsuń" Miał zawał, tak jak większość ludzi. " - dlaczego większość ludzi ma zawał ? to nie jest normalne i żądam wytłumaczenia ;)